„Przeciętny konserwatysta wszędzie widzi upadek cywilizacji, lewicowiec – opresyjny system, a tylko liberał, ze spokojem i wyważeniem, spogląda z góry na dwa rozhisteryzowane plemiona, troszcząc się, by się nie pozagryzały” – tak właśnie chcieliby widzieć samych siebie liberałowie. Wystarczy jednak sięgnąć po dowolne dzieło współczesnych intelektualistów fetyszyzujących demokrację liberalną, by zauważyć, że i oni „mają swojego bzika”, a jest nim obsesja na punkcie „podnoszącego głowę” autokratycznego zagrożenia. Tego typu urojenia dominują w pracach autorów takich jak Karl Popper, Timothy Snyder czy Anne Applebaum – chętnie czytanych zarówno przez wielkomiejską „klasę średnią z awansu”, jak i ich ideologicznych przewodników na warunki lokalne. W ich oczach „brunatny łeb” odradzającego się autorytaryzmu unosi się wszędzie tam, gdzie pojawiają się tradycyjne normy kulturowe. Oczywiście, wśród liberałów występuje gradacja tych obsesji – jedni dopatrują się oznak autorytaryzmu w corocznym Marszu Niepodległości, inni zaś widzą je już w krzyżu lub filmie z nieinkluzywną obsadą. Najciekawsze jednak jest to, że jak zwykle – najciemniej bywa pod latarnią.
Obecnie największe ciągoty autokratyczne cechują właśnie rządy ideowo demoliberalne, czego najlepszym przykładem jest nasza „uśmiechnięta władza”. Bezprawne przejmowanie instytucji publicznych, nielegalne przerywanie sygnału TVP, atakowanie protestujących grup zawodowych – wszystkie te praktyki autokratyczne są dobrze znane czytelnikom z ustroju „słusznie minionego”.
Nowością ostatnich miesięcy stało się jednak testowanie reakcji społecznych na możliwość nieuznania wyników wyborów prezydenckich przez władzę pod pretekstem niezrozumiałych dla przeciętnego obywatela zawiłości prawnych. Presja premiera na Państwową Komisję Wyborczą oraz niepokojące wypowiedzi marszałka Hołowni o proceduralnej niemożliwości uznania wyników wyborów to nic innego jak balony próbne, mające za zadanie wybadać, czy społeczeństwo wykaże opór w razie próby realizacji takiego scenariusza. Odmowa przekazania władzy wbrew woli politycznej obywateli to de facto forma miękkiego zamachu stanu. Zakusy „uśmiechniętej władzy” na jego przeprowadzenie są nad wyraz widoczne. Powstrzymać je może jedynie determinacja społeczeństwa i presja części środowisk międzynarodowych. Wszystko to wpisuje się w podstawową przypadłość współczesnego demoliberała – lęk przed masami, który trudno pogodzić z samą ideą demokratyczną.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Komentować każdy może, nigdy tego nie wymaże!