Ostanie Do Rzeczy, Ziemkiewicz w formie, tak, tak, pełna zgoda.
Obecna sytuacja geopoliczna, to wielka szansa dla Polski, tak jak w 1918 roku! Cała sztuka, aby potrafić ją wykorzystać, a nie kunktatorsko rozdzielać włos na czworo.
Umiejętność mądrego otwierania na ościerz, lekko uchylonych drzwi historii, to Wielki Dar od Pana Boga.
Jeśli dobrze zrozumiałem uwagi Łukasza Warzechy („Do Rzeczy” 43/2022) o mojej najnowszej książce, to za jej główną wadę uważa on, że napisałem, dlaczego może nam się udać budowa silnego, liczącego się i „sprawczego” państwa polskiego – zamiast skupić się na tym, dlaczego się może nie udać.
Otóż nie uważam tego za wadę, tylko za zaletę mojej pracy. Pojęcie „pragmatyzmu”, tak wysoko umieszczane w katalogu cnót przez mojego redakcyjnego kolegę, rozumiem bowiem zasadniczo inaczej niż on. Mówiąc obrazowo: pragmatyzm polega dla mnie na tym, żeby kiedy drzwi się uchylają, pchać w nie nogę, a kiedy się zamykają – zabierać ją. Nie jest pragmatyzmem, w moim przekonaniu, postawa, która każe, kiedy drzwi nieoczekiwanie zaczęły się uchylać, wzywać: „Nie róbmy nic pochopnie, trzeba wszystko dobrze przeanalizować, rozważyć zagrożenia, przemyśleć, te drzwi, choć dziś się otwierają, w przyszłości mogą się przecież zamknąć, i co wtedy z naszą nogą?”.
KTO TU JEST PRUSAKIEM
Pamiętają państwo „Pana Tadeusza” i naradę w zaścianku Dobrzyńskich? W barwnym tłumie występują tam dwie postaci kojarzące się z naszą polemiką. Jedną jest Bartek zwany (złośliwie, bo nienawidzi tej nacji) Prusakiem. Studzi on bojowe nastroje Dobrzyńskich, perswadując, że do powstania trzeba wybrać odpowiedni moment, wyznaczyć przywódców, przygotować plan
działania, zgromadzić odpowiednie środki. Drugą jest niejaki pan Buchman (mówiąc nawiasem, pierwszy w polskiej literaturze, archetypiczny inteligent, bo „nie wiedzieć, czyli ze szlachty pochodził”, ale miał szacunek dzięki swemu wykształceniu). Pan Buchman z pozoru wydaje się równie rozsądny jak Prusak, ale w istocie chodzi mu tylko o to, żeby w nieskończoność przedłużać dyskusję, bo „dyskusyje sprawie publicznej nie szkodzą” i samemu się przy tym popisywać elokwencją i erudycją.
Otóż choć Łukasz zapewne widzi się w roli Bartka Prusaka, to w moim przekonaniu w tej polemice to ja nim jestem – Łukasz zaś wszedł w rolę pana Buchmana. Moja książka o „wielkiej Polsce” nie jest fantazją czy bajką snutą „ku pokrzepieniu serc”. Jest analizą zmiany, która dokonała się wskutek fiaska amerykańskiego kuszenia Rosji do odwrócenia sojuszy i związania się z Zachodem przeciwko Chinom. Skutkami tej porażki były rosyjska napaść na Ukrainę i całkowita przebudowa geopolitycznej architektury naszej części świata.
Uważam, że otwiera to przed Polską koniunkturę porównywalną tylko z tą z roku 1918. Wtedy zdołaliśmy ją wykorzystać i aby także tym razem się udało, trzeba zrobić… I tu dość chyba szczegółowo wskazuję co. Uwagi, nawet skądinąd bardzo słuszne, że nie uwzględniam wszystkich możliwych okoliczności i przyszłych zdarzeń, że, na razie, mamy inflację i państwo z dykty, drogi węgiel, drogi prąd i drogą, bo ponadstuosobową, Radę Ministrów, że na-wojnie-można- -oberwać i że polityka USA może się zmienić, gdy Biden przegra wybory (no, to akurat najmniej prawda, polityka zagraniczna USA jest znacznie bardziej stabilna niż ich scena polityczna), i że w ogóle trzeba więcej pragmatyzmu – są oczywiście cenne i mile widziane, ale trochę obok mojej pracy.
Nie polemizowałbym zatem, pozostawiając osąd czytelnikom, gdyby nie jeden z wątków polemiki Łukasza: odwołanie się do mojej książki „Jakie piękne samobójstwo” z roku 2014. Zdaniem Łukasza w tamtej książce byłem politycznym realistą, krytykując postępowanie Becka i Śmigłego-Rydza, a teraz nim być przestałem. Można powiedzieć: w imię jakichś fanaberii o „wielkiej Polsce” zdradziłem sam siebie. Nic podobnego. Gdyby istniał ranking książek najbardziej w chwili publikacji niezrozumianych, to moje „Samobójstwo” ma w nim ogromne szanse. Z pewnością to przede wszystkim moja wina – widać osiem lat temu nie umiałem jeszcze formułować swych tez wystarczająco jasno i dobitnie. Pewne znaczenie miał też jednak fakt, że książka wyszła w podobnym czasie co „Pakt Ribentropp-Beck” Piotra Zychowicza i została przez większość recenzentów, a także, jak widzę, przez Łukasza „sklejona” z jego tezami.
NIEADEKWATNE KLISZE
Tymczasem bynajmniej nie jest to książka o tym, że trzeba było w 1939 r. zawrzeć sojusz z III Rzeszą i iść z Wehrmachtem i Waffen-SS na ZSRS, a raczej o tym, że skoro się taki sojusz de facto zawarło wcześniej i przypieczętowało uznaniem rozbioru Czechosłowacji i wzięciem w nim udziału, to nie należało tego sojuszu zrywać akurat w kwietniu 1939 r.
Hitler, co było oczywiste dla wszystkich, dążył do zweryfikowania traktatu wersalskiego (który był wszak podstawą polskiej niepodległości). W tej sytuacji możliwe były dwie opcje: przyłączyć się do niemieckiej przebudowy powersalskiego ładu, licząc na jakieś zyski z niej, albo przeciwdziałać jak najszybciej, zanim Niemcy nabiorą sił. Tymczasem Beck i Rydz, w błogim poczuciu, że „Polska jest mocarstwem” równym siłą sąsiadom ze wschodu i zachodu, przyjęli postawę wyczekującą: niech na razie Hitler rozrabia, bo na tym zyskujemy: odzyskamy Zaolzie, spacyfikujemy Litwę, przejmiemy Słowację i zyskamy wspólną granicę z Węgrami. A jeśli Hitler posunie się za daleko, to wtedy go przywołamy do porządku.
W imię tej polityki Polacy dopóty, dopóki realnie mieli szansę z Niemcami wygrać, odrzucali wszystkie zachodnie sugestie wspólnej akcji przeciw nim (pomijam tu sporny wątek, czy Polska proponowała „wojnę prewencyjną” – chodzi o wspólną akcję w obronie „kraju sudeckiego”). A gdy Hitler zajął Czechosłowację, skokowo zwiększając swój arsenał o jedną trzecią oraz osaczając Polskę z trzech stron, czyli nagle stał się dla nas nie do pokonania, to wtedy właśnie unieśliśmy się „bezcennym” honorem, w efekcie odciągając go od szykowanego ataku na Francję i ściągając pierwsze, miażdżące uderzenie na siebie. A ponieważ wcześniejszą biernością, odczytywaną przez świat jako zmowa z Berlinem, rządzący Polską pułkownicy wyrobili sobie opinię „najpodlejszych z podłych” (pamiętniki Churchilla), a Polska kraju, który „chciał odegrać rolę szakala przy niemieckim lwie” (z prasy amerykańskiej), to choć wszyscy wiedzieli, że na tym etapie jedynym realnie zdolnym do pokonania Niemiec sojusznikiem mogą być tylko Sowiety, które w zamian zażądają (bo już wcześniej żądały) właśnie Polski, to nikt już nie miał wobec nas wyrzutów sumienia.
Co miała ta sytuacja wspólnego z obecną? Nic właśnie. W latach 30. mocarstwa zachodnioeuropejskie, zwłaszcza Anglia, zasadniczo uznawały prawo Niemiec do reinterpretacji Wersalu, w granicach deklarowanego przez Hitlera „zebrania w jednym państwie ziem niemieckich”. Francja walczyć na poważnie nie zamierzała, a prezydent USA szukał cichego porozumienia ze Stalinem, by na nowo podzielić świat i wysiudać z mocarstwowości Wielką Brytanię, co w końcu zrobił. Dziś mamy do czynienia z sytuacją, kiedy żywotnym interesem Stanów Zjednoczonych jest pozbawić Rosję, jako junior partnera Chin, mocarstwowości, a zachodnia Europa musi się temu podporządkować i choć w jej żywotnym interesie jest powrót do stanu sprzed 2022 r., to może jedynie opóźniać i do pewnych granic sabotować ten proces. Ukraińcy chcą walczyć do upadłego, a Rosja zużywa swe zasoby i w gruncie rzeczy nie ma realnych sojuszników, bo Iran, Chiny, Indie i inne kraje, na które liczyła, chcą tylko z jej „odmocarstwowienia”, ile się da wyciągnąć dla siebie. Owszem, Rosja wciąż jest na tyle silna, że może nam zadać bolesne ciosy. Ale jeśli dotąd tego nie zrobiła, to na pewno nie dlatego, że nie chciała, tylko dlatego, że nie mogła.
Jeśliby odzyskała siły i zaczęła móc, to nie będzie miało żadnego znaczenia, czy będziemy wobec niej wrodzy czy będziemy się przed nią płaszczyć. Jeśli ktoś w tej sytuacji powiada, że skoro w 1939 r. wyrwaliśmy się do walki z Niemcami z fatalnym dla nas skutkiem, to nauczeni tym doświadczeniem powinniśmy teraz siedzieć cicho i nie wyrywać się do Putina, to moim zdaniem nie jest to żaden pragmatyzm, tylko powierzchowne i zupełnie nieprzemyślane nakładanie nieadekwatnych klisz, klasyczne „wygrywanie poprzedniej wojny”. Ciekawe, że dopuszcza się tego autor, który dopiero co protestował (generalnie słusznie) przeciwko szukaniu fałszywych historycznych podobieństw pod z góry założoną tezę.
PEDAGOGIKA WSTYDU?
Nie wiem, jak to jest obecnie, ale za moich czasów w psychologii definiowano inteligencję jako zdolność odczytywania zachodzących zmian i dostosowywania się do nich. Już w pierwszym rozdziale „Wielkiej Polski”, a więc tam, gdzie zagląda się nawet przy pobieżnym kartkowaniu książki, piszę o tej części zasadniczej zmiany, którą było przehandlowanie przez Niemców Ukrainy. Cała Juszczenkowska polityka, oparta na przekonaniu, że adwokatem i protektorem Ukrainy są Niemcy, a Polskę można… powiedzmy, można machnąć na Polskę ręką, zbankrutowała. I Zełenski dokonał oczywistej w tej sytuacji reorientacji na USA, a więc i na Polskę. Tymczasem Łukasz, jakby sądząc, że nie dość pognębił mnie przypomnieniem, co pisałem o polityce przed poprzednią wojną światową, dokłada jeszcze przypominanie moich krytycznych wobec antypolskiej polityki Kijowa twitterowych wpisów sprzed kilku lat. A ja nie widzę w nich niczego dla mnie kompromitującego – to nie ja zmieniłem zdanie o Ukrainie, to ona wyciągnęła wnioski z tego, jak ją Niemcy rozegrali.
Nie wiem, jak rozumieć tę postawę „to się nie uda, się nie może udać, nam się przecież nigdy nic nie udaje”. Chyba jako odłożone w czasie zwycięstwo Michnikowej „pedagogiki wstydu”. Widocznie przywykliśmy myśleć o sobie jako o „brzydkiej pannie bez posagu”. No, ale czy dobrze nam z tym? Przecież widać, że nie. To, jasny szlag, zmieńmy to wreszcie. Drzwi się otwierają, trzeba uruchomić łokcie i zacząć się w nie wpychać.
Dobrze, że pan Ziemkiewicz nie jest jeszcze w lidze 65+, jeszcze go publikujesz (Stare dzieje:)). Ale promować swoją książkę to potrafi.
OdpowiedzUsuńUwaga: nadal bardzo trudno przesłać komentarz, trzeba się napikać, nie wiem do końca jak to działa, przypadek.
Adam P.
Co do RAZa, to z jego dziełem pt. Jakie piękne samobójstwo w dużej części miałem diametralnie inne zdanie i polemizowałem na którymś z moich bloggów.
OdpowiedzUsuńCo do możliwości komentowania, sam mam nieraz kłopot, żeby w ramach Boggera, coś pozmieniać w edycji i takie tam, zwyczajnie Gógle nam wszystkim komplikuje życie!