13 maja 2023

Rower majowy!

Wczoraj otworzyłem sezon rowerowy, bo pogoda wreszcie ludzka, a velo po przeglądzie. Trasa zwyczajowo od lat ta sama, od Focha na dół, smyk na ścieżkę na wysokości Placu Zebrań i tak wzdłuż Grunwaldzkiej, aż do zakrętu na Pomorską na wysokości Żabianki, potem prosto, prościutko do Parku Jelitkowskiego. Przez Park, dostojnie piechotą prowadząc rower, na wysokości dawnego Klippera, smyk na siodło i do Brzeźna, dalej Hallera w górę, skręt przy Operze, mijam czołg i na wysokości Placu, podgórka do domu. Podgórkę oczywiści robię na piechotę i częściowo lasem. Wychodzi niecałe 25 km, jak na mój wiek, zupełnie wystarczy. 
Otwarcie sezonu, to zawsze szkopuł, bo przez zimowe nieużwyanie roweru, tylna część ciała,  przez parę dni obolała:-)
To tak tytułem wstępu o rowerach. Wczorajszy maj i piękna pogoda, przywołały, a jakże, zamierzchłą przeszłość.
Wszak to w pierwszej połowie maja, w okolicach 9, rozpoczynała się największa impreza rowerowa PRLu, hm, a może i wszytkich demoludów, Wyścig Pokoju! Auspicje wyścigu to trzy komusze gazety, Trybuna Ludu i jej odpowiedniki w Czechosłowacji i NRD, jednak to było zupełnie bez znaczenia.
Każdy, dosłownie każdy ekscytował się zmaganiami. Pamiętam jak moja Babcia Wandzia, przywoływała mnie z podwórka, do domu, do telewizora, bo akurat etap, zupełnie niespodziewanie wygrał Jan Magiera! Ciekawostka,  na stadionie żołnierze, rozpostarli wtedy dumnie transparent "Magiera wojsko Cię popiera".
Finisze bywały zawsze, ale to zawsze na stadionach, zanim kolarze wyłonili się na szutrową bieżnię musieli przejechać niewidoczny dla publiki, tunel stadionowy. Ech, pamiętają Państwo opowieści, szeptane, jak to w tunelu, pompki szły w ruch i  nasi obkładali się w nim z Ruskami! 
Tak, tak, największa radoch była wtedy, gdy Polacy, zwyciężąli z Ruskami, ale i też z Enerdowcami!
Meta na stadionie, to była piękna sprawa, bo po momencie niepewności, kto pierwszy wyłoni się z tunelu, następował prawie zawsze, niesamowicie ekscytujący finisz! 
No chyba, że któryś zawodnik wcześniej oderwał się od peletonu i samotnie wygrywł, ale to zdarzało się bardzo rzadko. Przeważne, jeśli jakaś odrywka od peletonu, to zazwyczaj w niewielkiej grupie i potem stadionowa rozgrywka pomiędzy dwoma, trzema, ech piękne, do tej pory niezapomniane!
Od finiszowania na zapełnionych po brzegi stadionach odeszli chyba pod koniec lat 80, podobno ze względów bezpieczeństwa! Powiem tak, meta na prostej szosie nie daje takiej ekscytacji, pamiętam że ta zmiana, definitywnie zniechęciła mnie do kibicowania Wyścigowi Pokoju.
Dla porządku dodajmy, zawodowe wyścigi na Zachodzie, zawsze metowały na szosie!
Czas tryumfów naszych w Wyścigu, to lata siedemdziesiąte. Drzewiej, mieliśmy Królaka, ale wtedy mnie na świecie nie było. Potem pojedyncze wygrane w osobach Jana Magiery, ale generalnie była cienizna.
Czas pięknych zwycięstw i sławetnego lania Ruskich i Enerdowców, że o Czechosłowakach nie wspomnę, to lata trenera Łasaka, który potem niestety tragicznie roztrzaskał się samochodem.
Gość stworzył drużynę marzeń, Szurkowski, Szozda, Hanusik, Mytnik i ich koledzy. Pięknie się ścigali i pięknie wygrywali!
Każdy etap Wyścigu, biegnącego przez Polskę, Czechosłowację i Enerde, był relacjonowany na żywo przez Radio i TV, ech ci bezbłędni komentatorzy, miód malina, teraz już takich nie ma!
Kolarstwo w PRLu było domeną Ludowych Zespołów Sportowych, to z LZSów wyłuskiwano największych asów, którzy potem zasilali inne większe, często wojskowe kluby. Taki na przykład Mytnik z WKS Flota Gdynia, karierę skończył jako najwyższej rangi bosman, czy nawet chorąży. Szurkowski z Wrocławia, to chyba też było jakieś "Wojsko"? Nie, nie, Pan Ryszard, to wrocławski Dolmel!
Swoją drogą chłopaki w większości, to były nieoszlifowane brylanty i parę mieli w nogach, ale w gadce do mikrofonu byli słabi. Jednak z czasem, każdy z nich nabrał ogłady.
Nie uleg kwestii, ze dzięki tym Mistrzom mieliśmy dużo, bardzo dużo radosnych chwil.
Dla zapominalskich, maj - Wyścig Pokoju, zabawy na podwórku, oczywiście gra w kapsle, czyli rozrysowany na piasku lub lepiej na asfalcie etap i pstrykanie palcami w ściśle zawodniczo oznakowane kapsle z butelek po piwie, oranżadzie, czy tam innej wodzie.
Dla porządku dodać wypada, że nasi Mistrzowie, faktyczni zawodowcy, ale w związku z oszukańczą polityką wszystkich demoludów, występowali pod flagą amatorów! Okropnie niuczciwe, ale cóż.
Ci nasi amatorzy w zestawieniu z zachodnimi zawodowcami nie byli już tacy świetni, prestiżowe wyścigi w rodzaju Toru de Fance, czy Giro d'Italia, były poza ich możliwościami, poza ich zasięgiem. Owszem próbowali, ale spektakularnych sukcesów nie było, mieścili się w środku peletonu.
Legendarny Belg, Eddy Merckx, był poza zasięgiem, nawet Ryszarda Szurkowskiego!
Natomiast wśród amatorów z całego świata, a i owszem, pamiętam sławetne zwycięstow drużynowe w Mistrzostwach Świata w Portugali czy Hiszpani drużyny Łaska w Portugali czy Hiszpanii.
Szkopuł,  że w tych zmaganiach amratorskich, zawodnicy z Zachodu, to byli prawdziwi amatorzy  poświęcający swój czas i pieniądze na kolarstwo, a przeciw sobie mieli wypasione państwowymi pieniędzmi drużyny z ZSRS, PRL czy CSRS! 
Nie ulega jednak kwestii, że Wyścig Pokoju, i świetna drużyna Szurkowskiego, to było coś pięknego i to se już ne wrati.

PS. Późniejsi nasi kolarze, prawdziwi zawodowcy, jak Czesław Lang, ściagli się w profesjonalnych wyścigach i wstydu nam nie przynieśli, a piękna reaktywacja Toru de Pologne(wielkie brawa dla Pana Czesława), który obecnie liczy się w świecie, to piękne zwieńczenie historii naszego kolarstwa.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Komentować każdy może, nigdy tego nie wymaże!

Szopieszalski

Pospieszalski o szopkach bożonarodzeniowych w kościołach, że kiczowate, brzydkie i w ogóle to Szatan mieszał ogonem, bo wizerunkowa obraza b...